06 sie Ulubieńcy lipca 2018
Lato w tym roku jest naprawdę upalne, ale i pięknie słoneczne. Wieczorem przyjemnie wyjść na spacer i odetchnąć lżejszym powietrzem. Nie mogę się już doczekać urlopu, na który muszę jeszcze poczekać do września, ale letnie sukienki (chociaż noszę je tylko w weekendy) i brązujące kosmetyki pomagają mi poczuć wakacyjny klimat. W lipcu stawiałam na wypróbowane kosmetyki, które wiem, że sprawdzą się przy tak wysokich temperaturach, ale nie byłabym sobą, gdybym nie spróbowała czegoś nowego. Może tym razem ulubieńców nie ma zbyt dużo, ale są to prawdziwe perełki.
Bronzer Benefit Hoola
To jeden z tych kosmetyków, który jest polecany od wielu lat, ale przed jego zakupem powstrzymywała mnie cena. Po co wydawać 165 zł na bronzer, skoro są dostępne dobre, dużo tańsze? Dzięki sprzyjającym okolicznościom (o których za chwilę) spróbowałam i już rozumiem skąd ten zachwyt. Co więcej, uważam, że wart jest swojej ceny. Nie używałam nigdy podobnego produktu!
Zacznijmy od koloru, który jest idealny. Gdy mam go opisać, po pierwsze przychodzi mi na myśl, że jest jednocześnie w ciepłym i chłodnym odcieniu. Brzmi dziwnie, ale jednak. Świetnie sprawdza się zarówno do konturowania, jak i ocieplania koloru skóry – w zależności sposobu użycia, nabiera odpowiedniego charakteru. Po za tym rozciera się jak marzenie, nie robi plam i utrzymuje się cały dzień.
Jestem szczęśliwą posiadaczką Hooli dzięki temu, że wypatrzyłam w Sephorze zestaw 6 miniaturek Benefitu za 125zł. Policzyłam, obliczyłam i wyszło mi, że łączna gramatura produktów w zestawie jest większa niż jednego pełnego produktu (a cena mniejsza) i do tego będę mogła wypróbować kilka kosmetyków. A znając życie i tak ich nie wykończę, bo przybędą mi następne, które będę chciała wypróbować. No może oprócz Hooli, którą kupie na pewno, bo jest świetna.
Wreszcie bez problemu dostępny w Polsce! Zdecydowanie najlepszy korektor pod oczy, jaki kiedykolwiek miałam. Nawilża, dobrze kryje i wystarczy nałożyć jego niewielką ilość. Wcześniej kupowałam kolor Light, ale tym razem skusiłam się na Neutralizer ze względu na żółtawy odcień, który dodatkowo zneutralizuje zasinienia. Przypudrowany jest bardzo trwały, nie wchodzi w zmarszczki ani w pory. Karoktor warto kupić w skepie internetowym, bo tam znjdziecie go w lepszej cenie niż w Rossmannie.
Dużo osób narzeka na mało higieniczny gąbkowy aplikator. Cóż… można go zdjąć. Ale moim zdaniem nie ma co przesadzać – używam go tylko ja i zawsze na przed chwilą umytą twarz. I czy klasyczny aplikator, który po użyciu (czyli z bakteriami) wkładamy do produktu jest bardziej higieniczny, niż opakowanie, w którym za każdym razem wyciskamy nową porcję kosmetyku?
Pierwszym produktem, który używałam z Vita Libetara był balsam samoopalający w kolorze medium (recenzję znajdziecie tutaj: Recenzja samoopalaczy). Już po pierwszym użyciu wiedziałam, że ta firma zostanie ze mną na dłużej. Kosmetyki Vita Libetara zapewniają bezzapachowy proces samoopalania, są nietoksyczne, nie zawierają parabenów, perfum, alkoholu i chemikaliów wzbudzających wątpliwości, co do oddziaływania na organizm. Wszystkie produkty mają w składzie substancje głęboko nawilżające i odżywcze, dzięki czemu nie trzeba stosować dodatkowych balsamów typowo pielęgnacyjnych. Cena tych kosmetyków jest dość wysoka, ale w sezonie letnim często są w promocji, a jedno opakowanie starcza mi na cały sezon.
Tym razem w okazyjnej cenie udało mi się kupić piankę pHenomenal w kolorze ciemnym. Trochę obawiałam się tego odcienia, ale niepotrzebnie – za każdym razem wychodzi ładny i naturalny. Opalenizna po jednej aplikacji utrzymuje się bez zmian przez tydzień (!) Aplikacja jest bezproblemowa, a równe rozsmarowanie pianki ułatwia jej zabarwienie. Ale ze względu na nie właśnie, polecam założyć ciemną piżamę, żeby nie ubrudzić pościeli.
Wracając do aplikacji, warto użyć rękawicy do samoopalacza – ułatwia szybkie rozsmarowanie i chroni dłonie przed zabarwieniem. Jeśli Wasza przygoda z zdrową opalenizną z tubki dopiero się zaczyna lub do tej pory miałyście problem z uzyskaniem ładnego efektu samoopalacza, zajrzycie do artykułu: 5 kroków idealnej opalenizny.
Dla części z Was ważną informacją będzie takt, że kosmetyki Vita Liberata są wegańskie.
Nie ma chyba drugiego kosmetyku, który miałby dla mnie tyle zastosowań (czy na pewno – sprawdźcie w artykule: Kosmetyki wielozadaniowe). Żel aloesowy nakładam na włosy, twarz i ciało. O właściwościach aloesu pisała Gabrysia w artykule Aloes, Aloe vera, Alojzy W pielęgnacji włosów stosuję żel po rozczesaniu włosów i przed olejkiem. Dzięki temu włosy są nawilżone, a olejek dodatkowo blokuje w nich wodę przed odparowaniem. W mojej kilkuetapowej pielęgnacji cery aloes zajmuje bardzo ważną pozycję. Po wieczornym oczyszczeniu twarzy i spryskaniu jej wodą z nano złotem lub miedzią nakładam żel i wykonuję krótki masaż. Zanim całość się wchłonie aplikuję bogaty krem odżywczy, który (analogicznie jak olejek na włosach) zamknie nawilżenie w skórze.
Rano, w letnie upalne dni stosuję tylko wodę z nano cząstkami, żel i krem z filtrem. Ze względu na kojące działanie aloesu, używam go na wszelkie podrażnienia, np. po depilacji. Szybko się wchłania, nie lepi się i zostawia przyjemny komfort na skórze. Innym świetnym zastosowaniem żelu aloesowego jest rozranianie z nim sypkich maseczek.
Brak komentarzy