Felieton walentynkowy
Walentynki… Najlepiej je widać po sklepowych półkach, uginających się pod ciężarem czerwonych gadżetów.
Ja i mój mąż nie obchodzimy Walentynek. Jesteśmy razem od jedenastu lat i 14 lutego świętowaliśmy tylko raz – w pierwszym roku znajomości, dając sobie ręcznie robione prezenty. Zrobiłam dwa czerwone, filcowe breloczki do kluczy w kształcie serduszek, z wyszytymi pierwszymi literami naszych imion. Dostałam małą rzeźbę z plasteliny, która ze względu na grzejące kaloryfery, szybko traciła formę. Oba prezenty nadal mamy. W kartonowym pudełku z pamiątkami, leżącym gdzieś na dnie szafy.
Nie potrzebujemy specjalnego święta. Nasze uczucie celebrujemy codziennie – gorącą herbatą przyniesioną do biurka, gotowaniem wspólnie obiadu, opowiadaniem ‘co się dziś wydarzyło’. Ale też zrozumieniem, życzliwością, znoszeniem swoich dziwactw, wsparciem w trudnych chwilach i dzieleniem się radością. Tym, że On słucha o nowościach kosmetycznych i jak poszedł mi live na IG, a ja słucham o tym, nad czym pracował w ciągu dnia i jaki przebiegł rajd w grze komputerowej. Ale żyjemy powoli i mamy na to czas.
Jednak w sytuacji dzisiejszego świata łatwo zgubić to wszystko. Ludzie są zabiegani, zestresowani i zmęczeni. Dlatego często chcą mieć po prostu święty spokój. Nawał obowiązków wielokrotnie powoduje, że pary nie mają dla siebie tyle czasu, ile by chciały.
Dlatego każdy pretekst do spędzenia miło czasu we dwoje jest dobry. Walentynki to okazja, żeby postarać się dla siebie nawzajem. Zaplanować wieczór tak, żeby był dla Was wyjątkowy. Specjalna kolacja, film spod koca na kanapie z michą popcornu, w sypialni romantycznie z szampanem i truskawkami… – wybierzcie to, co lubicie najbardziej robić razem.
Pamiętajmy, żeby celebrować uczucie, cieszyć się sobą, co niekoniecznie oznacza napędzanie przemysłu produkującego czerwone, serduszkowe gadżety.